W naszej codziennej działalności organizowaliśmy już różne quadowe przedsięwzięcia. Jedna z imprez miała wyjątkowy charakter. Przeczytaj relację Marka – świadka, który odpowiedzialny był za wieczór kawalerski, który odbył się w naszym Parku Rozrywki Aktywnej w okolicach Olsztyna.
Miesiąc temu mój najserdeczniejszy przyjaciel Mateusz, z którym wspólnie wychowywaliśmy się w jednej z dzielnic Olsztyna, postanowił, że zmieni swój stan cywilny, a ja będę świadkiem tego wydarzenia. Pewnego pięknego dnia, jadąc do supermarketu, zauważyłem przy drodze zieloną reklamę, która jak palec boży puknęła mnie w czoło i zasugerowała możliwe rozwiązanie dręczącego mnie problemu. Zapamiętałem tylko obraz quada i logo firmy z napisem BARTBO, ale w dzisiejszych czasach to na szczęście wystarczy. Na stronie internetowej firmy znalazłem informacje o jej działalności, specjalizują się w organizacji wszelkiego rodzaju eventów, maja naście lat doświadczenia i Park Rozrywki Aktywnej na którym organizują imprezy firmowe, prywatne, w tym wieczory kawalerskie. Chwilka zadumy i już wiem czego pragnę, błoto, adrenalina, górki i dołki – jednym słowem wyprawa na quadach. Dzwonię, chwila moment odbiera event manager, z głosu spoko gość, młody więc na pewno z otwartym umysłem, a moja impreza musi być niepowtarzalna. Pogadaliśmy chwilę, wytłumaczyłem mu o co chodzi, jak to widzę i już po chwili wiedziałem już, że moje oczy były… ale szeroko zamknięte – jak głupio by to nie brzmiało. Do tej pory nie określiłem ile osób dokładnie wpadnie na imprezę, ile mamy kasy, jakie interesują nas godziny, jak bardzo chcemy się pobrudzić i czy w ogóle chcemy. Event Manager Paweł obiecał mi przygotować przykładową ofertę na wyprawę quadami, a w tym samym czasie, ja obdzwoniłem wszystkich znajomych. Zanim skończyłem na mailu wisiała już wiadomość od BARTBO. Oferta wydawała się w porządku, ale bogatszy o nowe informacje postanowiłem ponownie zadzwonić. Widziałem już że będzie nas ośmiu, ewentualnie dziewięciu, jak zwykle Łukasz nie ogarnia swojej własnej życiowej kuwety i nie wie czy będzie wolny. Rozmowa z moim event managerem (ależ to brzmi) przebiegła wyśmienicie, Paweł zaproponował mi wzbogacenie oferty w wyznaczonym budżecie o bitwę paintballową, którą rozegramy w połowie wyprawy, wpadł również na inną ciekawą koncepcję, która okazała się doskonałym, unikatowym pomysłem – ale o tym może później. Dodatkowo na koniec wyprawy do naszej dyspozycji oddana będzie wiata z rozpalonym grillem, gdzie przy muzyce będziemy mogli zrelaksować się w towarzystwie regionalnych kormoranów. Ponieważ istnieje możliwość, iż kierowcy będą nieco senni, dogadaliśmy się również w sprawie transportu naszej grupy do Butryn i z powrotem do Olsztyna. Zamówienia podpisane, zaliczki wpłacone, Łukasz w dalszym ciągu niezdecydowany… czasem chciałbym go po prostu zastrzelić – na szczęście będzie ku temu okazja, o ile się zdecyduje. Dzień naszej imprezy zbliżał się wielkimi krokami, lekki stresik dawał mi sę znaki, w końcu pierwszy raz robiłem za organizatora, a jak coś pójdzie nie tak, a jak o mnie zapomną? Na dzień przed zabawą otrzymałem jednak telefon od Pawła z pytaniem czy po naszej stronie nic się nie zmieniło i czy wiadomo co z Łukaszem. Niestety Łukasza musieliśmy skreślić z listy, gdyż nie dawał znaków życia, pozostałe kwestie były w dalszym ciągu aktualne. Nie powiem, telefon ten uspokoił mnie, widać że firma angażuje się w
realizację mojego przedsięwzięcia, a to bardzo dobrze o niej świadczy. W końcu nadszedł dzień zero, zbiórka na stacji z muszelką punkt 10.00. Jeszcze do wczoraj Mateusz nie wiedział co go czeka, musiałem mu jednak powiedzieć, aby zabrał ze sobą jakieś ubrania na zmianę i sportowe buty, co na pewno dało mu do myślenia. Spóźnienia tak jak się spodziewałem były nie do uniknięcia, na stacji czekał na wszystkich cierpliwie BARTBO-BUS i gdy już mieliśmy ruszać – telefon. Dzwoni Łukasz i dopytuje się na którą impreza, punkt mojego wrzenia był bardzo blisko, ale cierpliwie, w najcieplejszych słowach, jakie mogłem z siebie wydusić, poinformowałem naszego drogiego kolegę że go chyba po… lonez potrącił. Nasz Pan młody nalegał jednak abyśmy go zgarnęli, nie lubię takich sytuacji, przecież mogło to położyć wszystkie moje plany! A co jeżeli nie ma już wolnych quadów, kulek, masek czy markerów? Wszystko było ułożone, dopięte, a tu taki numer. Szybki telefon do Pawła, okazuje się że takie sytuacje mają miejsce bardzo często i że się tego spodziewał, na paintball zawsze zabierają dodatkowy sprzęt a quadów mają aż 35 sztuk, zatem tez coś się znajdzie. Uff… jak dobrze, jeszcze tylko zajechać po tego… mało rozgarniętego człowieka i możemy ruszać dalej.
Gdy tylko wjechaliśmy na teren Parku Rozrywki Aktywnej w Butrynach, dostrzegłem pod jedną z drewnianych wiat dziewięć mruczących z zadowolenia quadów. Spojrzałem wówczas na Mateusza… ma on jeden zasadniczy defekt w swojej anatomii, gdy coś mu się strasznie podoba otwiera samoistnie buzie i wysuwa nieco język – tak jak teraz. Czy to jakiś wilczy gen? Kolejny etap ewolucji? Nie wiem, wiem natomiast że Ania musi nad nim popracować jeżeli nie chce co wieczór oglądać poczciwej psiny. Pozytywnym aspektem jego zachowania jest to, że już teraz wiem, iż mój pomysł mu się spodobał, a przecież to dopiero początek. Najpierw szkolenie, choć quady wydają się stabilnymi pojazdami z napędem 4×4, to ich uśmiech szczery niczym sidła potrafi w ciężkim terenie zmylić każdego początkującego kierowcę. Założyliśmy kaski i ruszyliśmy, najpierw krótki objazd po torze w celu poznania maszyny, później za instruktorem gęsiego. Podobno po 15 minutach każdy czuje się jak specjalista w dziedzinie quadologii, podobno wówczas trzeba przede wszystkim pamiętać o tym że quad to nie tylko zabawka – podobno, ja tam nic o tym nie wiem… ale nieźle się spociłem gdy za którymś wymuszonym przeze mnie zarzutem, lewe koło złapało nieco trawy. Paweł obiecał mi doskonałe tereny, które Grupa BARTBO posiada na własność w okolicach Małszewa. Po drodze każdy z nas coraz lepiej czuł się w roli kierowcy czterokołowca, pokonywaliśmy stare rowy melioracyjne, rzeczki aż dojechaliśmy do celu. Ileż tam było wniesień, dołów, błota, bagien i wszystkiego tego, co sprawia że quad może pokazać to, na co go stać. Czas pokazać klasę, każdą przeszkodę najpierw pokonywał instruktor pokazując nam technikę jazdy, później my, raz lepiej, raz gorzej, ale każdy sam, bądź też z pomocą innych, wydobywał się nawet z najgorszego piaskowego zanurzenia. Śpiew ptaków, zieleń, świeże powietrze i dopalacz adrenaliny między nogami – czego chcieć więcej? Nasze ciuchy powoli acz nieubłaganie zamieniały się w kolor otaczającego nas błota, quady niczym rolnicza orka wbijały się w każdą przeszkodę, rozrzucając kołami wszystko dookoła. Ryk silników, wskazówki instruktora, siła, współpraca i chęć przygody sprawiły, iż były to najlepsze godziny mojego życia. Wiedziałem, że jeżeli się zatrzymam, chłopaki wyciągną do mnie pomocną dłoń. Mateusz uradowany balansował quadem jak prawdziwy profesjonalista, cóż to było za popołudnie. Po jakimś czasie ruszyliśmy kawałek dalej, w oddali widać było namioty z logiem firmy, a pod nimi kolejnych instruktorów oraz sprzęt do paintballa. Przebraliśmy się szybko w mundury, szkolenie, maski i zadanie: pokonać wroga! A kto nim jest? Nieznany odział czający się po drugiej stronie pobliskiego lasku. Do ataku! Pierwszego puściliśmy Łukasza… za karę, na przeszpiegi, gdy tylko otrzymał pierwszą serię na klatę zlokalizowaliśmy przeciwnika. Bitwa była zażarta, nikt poza mną nie wiedział kto stoi po drugiej stronie. Niestety, choć w walkę wkładaliśmy całe swe serce, wybito nas jak prosięta. Widać stworzeni jesteśmy do miłości, a nie bitki. Wszyscy zdjęli maski i okazało się że… naszymi wrogami była armia dziewczyn pod dowództwem samej Ani.
Paweł zaproponował mi układ ze świadkową, zorganizujemy potajemnie imprezy tego samego dnia, pojeździmy quadami po różnych terenach i spotkamy się po dwóch stronach lasu, aby doprowadzić do prawdziwie krwawej konfrontacji płci. Ileż było śmiechu, tłumaczenia chłopaków że oni wiedzieli, że się podłożyli… ja im naturalnie wierzę. Po rozegraniu jeszcze kilku scenariuszy wróciliśmy wszyscy razem quadami na teren Parku. Okazało się że dziewczyny świetnie sobie radzą w trudnym terenie. Nad wiatą wisiał transparent z wielkim sercem i napisem: Ania i Mateusz. Bawiliśmy się do późna, ale co się działo już pominę, powiem tylko że narzuciliśmy wysoką poprzeczkę imprezie weselnej.
Jako że pracuję w dziale HR, kilka tygodniu później zadzwonił do mnie mój szef, stwierdził iż nasza firma jeszcze nigdy nie organizowała imprezy integracyjnej dla swoich pracowników i chyba nadeszła na to najwyższa pora. Poprosił mnie, abym zastanowił się nad możliwymi koncepcjami… cóż, mam już pewien plan.